Kiedyś marzyłam o tym, żeby być perfekcyjną dziewczyną dla swojego faceta. Taką na medal. Najlepszą pod każdym względem. Byłam, więc zawsze troskliwa, czuła i opiekuńcza jak matka. Prałam, sprzątałam. Piekłam ciasteczka. Włosy czesałam tak, jak on lubił. Jego rodzicom prawiłam kmplementy o tym, że mają piękny ogród. Byłam punktualna. Miałam porządek w torebce. Słuchałam muzyki, którą on mi polecił.
Aż w końcu coś pękło. Coś się skończyło. Padłam na twarz. tak strasznie wykończył mnie mój perfekcjonizm, to stawanie na rzęsach, to bycie najlepszą dla niego.
Powiedziałam "dość!" i okazało się, że nic złego się nie stało. Słońce nadal wschodziło co rano, koty dalej budziły mnie cichym pomiałkiwaniem, a on dalej był moim facetem, choć już nie byłam idealna.
Po pewnym czasie usłyszałam nawet, że jestem lepsza niż za czasów bycia perfekcyjną. - Częściej się uśmiechasz - powiedział do mnie facet.
Szczerze mówiąc, to dopiero wówczas miałam czas być naprawdę szczęśliwą i uśmiechniętą. Nie marnujcie czas na perfekcjonizm. Marnujcie go na śmiech.
święta racja :) szkoda czasu na testy białą rękawiczką :)
OdpowiedzUsuńJa nigdy nie próbowałam być perfekcyjna, to właśnie nasze małe wady sprawiają że jesteśmy tak różne od siebie i wyjątkowe, a nie wszystkie takie same jak te roboty w filmie "Żony ze Stepford" :)
OdpowiedzUsuńŻycie z perfekcyjną staje się nudne dla niego i męczące dla niej!
OdpowiedzUsuń