piątek, 6 września 2013

Nie jestem utrzymanką, oj nie!

Zdecydowanie nie jestem utrzymanką. Nigdy nie byłam i choć nie lubię z całą pewnością mówić o przyszłości, to w tym przypadku jestem pewna - nigdy utrzymanką nie będę. Używając słowa utrzymanka mam na myśli kobiety, które żyją z tego, że są czyimś dziewczynami, narzeczonymi, żonami, kochankami. Wydaje Wam się, że takich kobiet jest niewiele, że słyszy się o nich jedynie w telewizji. Nic bardziej mylnego. Jest ich mnóstwo. Znam sporo kobiet, które regularnie zadają pytanie swemu lubemu "kupisz mi to?". Zachodzę w głowę, dlaczego tak robią i jak się z tym czują. Mówiąc całkiem poważnie, ja czułabym się wstrętnie. On nie jest maszynką do zarabiania pieniędzy. A my - kobiety - nie jesteśmy robotami do ich trwonienia. Bycie zależną od faceta finansowo sprawia, że większość wpada w pułapkę i jest zależna w każdej kwestii. Piszę o tym nie dlatego, że lubię wyzłośliwiać, a dlatego, że obecnie jestem świadkiem bardzo smutnej historii, w której główną rolę gra utrzymanka.
Utrzymanka poznała swojego faceta jakieś pięć lat temu. Zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia, bo był piękny, mądry i bogaty. Szybko postanowili przypieczętować swoją miłość sakramentalnym tak. Ślub był wytworny. Bardzo wytworny. Potem pojechali w podróż poślubną do Wenecji. Wrócili z dobą nowiną. Dziecko. Kiedy utrzymanka była w ciąży on ją rozpieszczał. Zresztą on ją zawsze rozpieszczał. Kupili piękny, duży dom na przedmieściach. Dziecko przyszło na świat. Było piękne i mądre. I bogate. A potem zaczęło się psuć. Bo dziecko płakało i miało alergię na wszystko. Ona siedziała całe dnie w domu. W swoim szarym dresie. On jeździł do pracy. Coraz dłużej w niej przebywał. W końcu ona natknęła się na jego smsy do jakiejś Bożeny. Kochał tamtą Bożenę i teraz ją chciał rozpieszczać. Utrzymanka wpadła w panikę. On chce się rozwieść i płacić alimenty na dziecko. Jej każe iść do pracy. Ona pracować nie chce, nie umie. Nigdy przecież nie pracowała. Mieszka nadal u niego. I patrzy, jak on wychodzi z Bożeną.  
Moja znajoma nie spodziewała się, że skończy w szarym dresie z odrostami na głowie. Była pewna, że bajkowe życie trwać będzie do końca życia. Nie udało się, a ona nie tylko nie miała planu "b", ale też nie umiała go stworzyć i zrealizować.
Kobieto, jeśli nie masz pieniędzy, to nie masz prawa ich wydawać. Idź do pracy, jeśli dotąd tego nie robiłaś i czekałaś aż on w zębach przyniesie ci gotówkę. Pracuj więcej, jeśli nie wystarcza ci pieniędzy na ukochane kosmetyki i sukienki. Szanuj się!
Facecie, nie daj sobie wmówić, że Twoja rola w związku ogranicza się do zapewnienia bytu materialnego wybrance.

10 komentarzy:

  1. Jestem za tym, aby kobiety myślały o swojej przyszłości właśnie w takich kategoriach. Co się stanie, jeśli "zostanę na lodzie?". Dobrze napisałaś o szacunku - to powinno być ważniejsze niż wygodny życiowy układ.

    OdpowiedzUsuń
  2. Trafnie to opisałaś, ale takie utrzymanki otumanione wizją w dostatku i tak Ci nie uwierzą. :P Człowiek w wielu przypadkach musi nauczyć się na własnych błędach, bo morały z historii innych jak na złość nie przemawiają do świadomości. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Z treścią posta zgodzić się nie mogę. Czasami kobieta chce być niezależna, ale nie znajduje pracy po skończeniu studiów. Teraz łatwo na rynku pracy nie jest i nie ma sytuacji komfortowej, że w ofertach można przebierać. Wielu moich znajomych wyjeżdża za granicę po kilkumiesięcznych (żeby nie napisać kilkuletnich) poszukiwania godziwego zajęcia. Uważam, że nazywanie kobiet utrzymankami, tylko dlatego, że zajmują się domem bądź dziećmi jest po prostu obraźliwe. To jest kwestia tylko i wyłącznie dogadania między małżonkami i narzeczonymi. Jeśli kobieta długo szukała pracy i jej nie znalazła i teraz korzysta ze wsparcia męża pracując w domu bądź zajmując się dziećmi (to też jest wartościowa praca), a nie zarabia w dosłownym tego słowa znaczeniu ma sobie strzelić w łeb? 'Służąc' w pewnym sensie mężowi nie ma prawa kupić sobie czegoś do ubrania i ma chodzić jak dziad? Nie ukrywam, że post wydał mi się nieco mało tolerancyjny i częściowo obraźliwy, bo nie każda kobieta zajmująca się domem marzy o roztwanianiu 'majątku' męża (który tak naprawde jest wspólny, bo obie strony mają wkład w rozwój gospodarstwa rodzinnego-domowego). Wiele kobiet czuje się jak złodziejki chcąc sobie coś kupić za 'nie własnoręcznie' zarobione pieniądze i co mają zrobić? Moim zdaniem trzeba szanować różne modele rodziny i nigdy nie przyszło mi do głowy by krytykować znajome oddające się opiece nad dzieckiem, czy patrzeniu na nie z góry...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dodam jeszcze, że przypuszczam, że większość kobiet chciałaby pracować i być niezależna finansowo, bo kto by tego nie chciał? Ale czasami życie wymaga obrania innej drogi życiowej czy nasuwa inne rozwiązania i nie powinno się tego krytować, tylko szanować odmienność, a samemu żyć w zgodzie ze sobą i własnymi przekonaniami, a nie 'nawracać' inne osoby.

      Usuń
    2. Właśnie Ewo, większość chciałaby pracować, ale jednak w tej mniejszości znajdują się "kobiety", którym nie przeszkadza zależność od partnera, i o tym jest właśnie ten post.
      Pozwoliłam sobie zajrzeć na Twojego bloga, widzę że jesteś w ciąży, być może jesteś właśnie w tej mniejszości, o której pisze Holigoli, potraktowałaś jej wpis zbyt osobiście, co przyćmiło Ci jego prawdziwe znaczenie, a tak naprawdę wcale nie jest on najazdem na matki polki, tylko opowiada historię kobiety, której cyniczność wyszła bokiem, a czytelnik ma prawo wyboru czy chce wyciągnąć wnioski, czy nie.
      Moje subiektywne odczucia:
      Po pierwsze - sytuacja na rynku pracy nie należy do najlepszych, ale też nie jest na tyle patowa, żeby przez kilka lat, non stop, być bezrobotnym. Jeśli nie ma pracy na pełnym etacie, to pracuje się dorywczo, lub na zlecenia, dopóki nie znajdzie się stałej pracy, zamiast płaszczyć tyłek na kanapie, użalać się nad sobą, i liczyć na portfel partnera.
      Po drugie - kobieta, która przez całe życie zasłania się wychowywaniem dzieci i prowadzeniem domu, w mojej ocenie jest osobą pozbawioną ambicji, bo jaki wpływ na nasze horyzonty mają obowiązki domowe? Dzieci dorastają, idą do żłobka, przedszkola, szkoły, stają się coraz bardziej samodzielne, kiedyś wyfruną z gniazda, a takie Matki Polki nadal snują się między pralką, deską do prasowania, garami i mopem, jakby urlop wychowawczy był dożywotni, a dzieciąteczka permanentnie malutkie.
      Po trzecie - wsparcie i pomoc w związku to jeden z fundamentów, na których się go buduje, ale jeśli jedna ze stron ma wspierać i pomagać przez całe życie drugiej, to może z czasem poczuć się jak jeleń.

      Usuń
    3. Moim zdaniem w poście nie ma rozgraniczenia wyraźnego pomiędzy kobietami, które są łase na pieniądze, a tymi, które w wyniku okoliczności życiowych stały się 'utrzymankami' (choć słowo to nie podoba mi się i nie pasuje za bardzo). Dodatkowo nie rozumiem uzurpowania sobie prawa do prawienia rad życiowych mężatkom chociażby (kiedy ktoś doświadczenia w kwestii małżeństwa czy rodzicielstwa nie ma). A chodzi dokładnie o stwierdzenie: 'kobieto, jeśli nie masz pieniędzy, to nie masz prawa ich wydawać'. Czy nie powinno być tak, że nie wtrącamy się w życie innych i nie narzucamy im własnego modelu? Przypuszczam, że większość czytelników tego bloga nie ma po 10 lat, a są raczej dojrzałymi i ukształtowanymi ludźmi z własną wizją na świat. Dlaczego więc narzuca im się w tym poście by pod żadnym pozorem nie wydawały pieniędzy męża? To jest tylko i wyłącznie ich sprawa, ustaleń wewnętrznych związku i nikt o rady czy 'nawracanie' nie prosi. Czemu opisywana kobieta miała iść do pracy za np. 1000 zł (nawet po kilku kierunkach studiów i przy znajomości języków obcych wiele zdolnych osób skazanych jest na pracę poniżej kwalifikacji albo jej nie znajduje) zamiast opiekować się dzieckiem (niania być może kosztowałaby więcej aniżeli zarobione pieniądze, jaka więc w tym logika?). Co cynicznego jest w opisywanej kobiecie? Nie wyszła za partnera dla pieniędzy więc o co chodzi? Rozumiem, jak najbardziej, że kobiety po porodzie pracują i popieram, bo jeśli miały ambitną pracę przed to warto się jej trzymać. Wiele pań jednak decyduje się na wychowanie dziecka, bo zwyczajnie praca (po odliczeniu kosztów niani) nie kalkuluje się i można być na niej stratnym, a w dzisiejszych czasach trudno pozwolić sobie na takie 'burżujstwo'. Ustosunkowując się do wymienionych punktów: bazując na sytuacji otoczenia mogę stwierdzić, że o prace dorywcze, na umowę zlecenie też nie jest łatwo. Druga sprawa: nikt nie pisze o opiece nad dziećmi przez całe życie, tylko o okresie kiedy wymagają tej opieki, powiedzmy do pójścia przez nie do przedszkola czy szkoły. Trzeci punkt nie bardzo rozumiem. Wnioskuję jednak założenie, że pieniądze są górą i jeleniem jest ten kto zarabia na drugą osobę, a nie ta strona, która opiekuje się domem, ale być może być przy tym nawet angażuje psychicznie w związek czy życie rodziny znacznie bardziej aniżeli ta, która zarabia? Czy dobrze zrozumiałam, że wsparcie i pomoc przez całe życie oferowane są jedynie ze strony osoby, która zarabia, a druga tylko bierze nie oferując nic w zamian? Nie uważam takiej oceny za sprawiedliwą niestety. Dziękuję za odpowiedź i mam nadzieję, że swoją nikogo nie uraziłam, aczkolwiek w dalszym ciągu nie widzę swojego 'błędu' w interpretacji tego posta (przeczytałam go drugi raz). Po prostu jestem cięta na brak tolerancji i uważania, że własne racje są najwłaściwsze. Widzę sens w tym co Holigoli pisze, bo super być niezależną i większość (bo może faktycznie nie wszystkie) osób by jej chciała, ale nie można krytykować kogoś i nakazywać mu obrania innej drogi życiowej tylko dlatego, że ma się odmienne zdanie. Ja też takowe posiadam na różne tematy, różne często od osób w otoczeniu. Jak ktoś mnie o nie zapyta to je przedstawię, ale nie nakłaniam nikogo być żył w zgodzie z nim porzucając tym samym swoje...bo nic mi do życia innych, nie moja rola w wychowywaniu tych osób i czemu mam zakładać, że to co ja myślę jest właściwsze od opinii innych ludzi? Niech każdy żyje tak jak mu się to podoba, ja żyję w zgodzie ze sobą, swoim sumieniem itd. i nie uważam bym miała prawo przerabiać innych na swoją modłę:)

      Usuń
    4. Ja w chwili obecnej jestem "utrzymanką". Mój chłopak w przeciągu ostatnich 2 lat pracował w trzech różnych krajach świata. Ja jeżdże za nim. Moje możliwości pracy - normalnej pełnoetatowej pracy są nieosiągalne - otrzymanie pozwolenia na prace w krajach, gdzie przebywamy nie jest łatwe a za to bardzo kosztowne. Pracuję jednak - mój Luby wie, że potrzebuję jakiś pieniędzy, uważa też, że sprzątanie, gotowanie, pranie to pełnoetatowa praca gospodyni domowej i zgodzilismy się na to, że on będzie mi płacił (stać nas jest aby wynająć kogoś, ale skoro ja pracować nie moge i mam cholernie dużo wolnego czasu, to moja duma nie ucierpi a ja będę miała pieniądze na swoje wydatki). Do tego w miarę możliwości udzielam korepetycji z języka angielskiego - nie jest tego dużo, ale bywają dni nawet bardzo zajęte.
      Zawsze chciałam mieć dom i dużą rodzinę. Popieram kobiety, które są w związkach partnerskich - jedne mogą pracować zawodowo a do tego pracować w domu - po 8 godzinach w biurze / 10 godzinach w sklepie - ogarnięcie domu, sprzątanie, pranie, prasowanie i gotowanie, do tego spędzanie czasu z dzieckiem to przecież już tylko zabawa... Nie lubię, jak ktoś mówi, o kobiecie, która świadomie wybrała sobie taki model życia - bycia żoną i matka - jak o kimś gorszym. Owszem, ja też się martwię co będzie dalej i co będzie jeśli Lubemu coś sie stanie, ale właśnie dzięki temu, że ja dostaję pieniądze za swoją pracę w naszym domu, mam co odłożyć na swoje konto bankowe oraz za co się ubrać itp. Nie proszę Lubego o dodatkowe pieniądze na moje wydatki.
      Kobieta, o której Holigoli pisze, moim zdaniem możliwe ze popełniła parę błędów. Możliwe, że zapomniała o tym, że faceci są wzrokowcami i zaniedbała się po porodzie. Możliwe że całą swoją uwagę skupiła na dziecku, a mąż poszedł w odstawkę, zaniedbała swoje małżeństwo. Możliwe, że powinna była wcześniej pomyśleć o jakimś zapleczu finansowym dla siebie i poprosić małżonka o stały przypływ gotówki na swoje konto oszczędnościowe. Swoje małżęństwo i szczęście wzięła za pewnik, za coś co będzie trwać wiecznie. A nic nie trwa wiecznie jeśli się o to nie dba... Na pewno to nie tylko jej wina, może mąż nie wiedział jak pomóc przy dziecku, może ojcostwo go przerosło, może sam nie wiedział jak przypomnieć swojej kobiecie że jest też żoną, a nie tylko matką.
      Histora opisana przez Holigoli jest jej subiektywna wizją - zna tylko jedną wersję i do tego ma swoje przekonania czym dla niej jest "utrzymanka". Na pewno istnieją takie kobiety, ale wcale nie jest tak łatwo ocenić kto nią jest a kto nie jest. My kobiety jesteśmy bardzo ufne i to nasza zarówno wada jak i zaleta. Ufamy, kiedy nasz Luby mówi nam że wszystko będzie dobrze i nie potrzebujemy żadnych pieniędzy na "czarną godzinę" bo przecież on będzie i będzie dawał nam pieniądze zawsze, bo przecież zawsze będą się kochać...
      Każdy z nas jest inny i każdy z nas ma swoją definicję "utrzymanki" czy "Matki Polki"...

      Usuń
  4. Nie wierzę własnym oczom, że kobieta może drugą kobietę nazwać utrzymanką tylko dlatego, że ta jest pełnoetatową matką. Chyba, że prezentowanego tu poglądu( w wirze emocji) nie do końca zrozumiałam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Niestety znam podobną sytuację. Kobiety, którą znam nie można jednak nazwać "utrzymanką", ponieważ pracuje, ale jest bardzo łasa na dużo większy majątek swojego partnera. Na drogie prezenty, drogie restauracje, drogie ciuchy, duży dom. On po pewnym czasie robi jej wyrzuty, bo usłyszał na mieście, że jest z nim tylko dla pieniędzy - wyrzuca ją z domu. Ona płaszczy się i błaga o przygarnięcie z powrotem, bo nie ma się gdzie podziać, a przecież nie wynajmie kawalerki, bo jej ego na to nie pozwala. On przyjmuje ją na swoich zasadach, zaczynają się kłótnie i pobicia. Ona się godzi. To właśnie jest kobieta, która się nie szanuje.
    A moja mama, która poświęciła swoją karierę zawodową po moim urodzeniu i przez 10 lat opiekowała się domem wożąc mnie codziennie do szkoły muzycznej nie jest utrzymanką. Jest kochającą matką i żoną, mimo, że w tym czasie nie zarobiła ani grosza.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak widać, życie nie tylko bajką nie jest. Jest też o wiele bardziej skomplikowane. Dzieci, dom, niedołężni rodzice, nierówny dla kobiet i mężczyzn rynek pracy, zdrowie...
    Marzę o większym szacunku społecznym dla prac związanych z prowadzeniem domu, wychowaniem dzieci i opieką nad osobami zależnymi w rodzinie. To klucz do tego, by w większym stopniu mężczyźni byli gotowi nam w tym partnerować.

    OdpowiedzUsuń