środa, 31 grudnia 2014

Kubek pełen przyjaźni

Mija kolejny rok, który - o ile nic bardzo złego się dzisiaj nie wydarzy - mogę uznać za bardzo dobry.

Dobry, przede wszystkim dlatego, że po raz kolejny miałam ich wszystkich pod ręką. Ich, czyli tych wspaniałych ludzi, których twarze stają mi przed oczami w dobrych i złych momentach. Którzy ciągną mnie za warkoczyki, gdy leżę upodlona. Którzy głaszczą po tych warkoczykach, kiedy nadmiar łez jest trudny do opanowania. Którzy tłumaczą mi po raz milionowy, że jestem ważna.

Z niektórymi z nich łączą mnie więzy krwi. Innych poznałam przypadkowo dawno temu i tkwię przy nich od dawna. Jeszcze innych poznałam całkiem niedawno i niemal natychmiast zapałałam ogromnym uczuciem. Choć wszyscy są różni, to wszyscy są mi nieskończenie bliscy.

Na krótko przed świętami wymyśliłam sobie, że zacznę kolekcjonować ceramikę z Bolesławca. Kiedy podzieliłam się tą radosną nowiną z tymi moimi bliskimi reakcje były raczej.

- Najpierw koty, teraz ceramika, pretendujesz do staropanieństwa. Pretendujesz mocno - orzekła przyjaciółka, podcinając nieco skrzydła.

Jeden z kumpli też z niesmakiem stwierdził: Starzejesz się, Holi.

- Czy nie lepiej kolekcjonować porcelanę? - zapytał inny.

Poczułam się zawiedziona ich reakcjami i nawet trochę się obraziłam.

Wyobraźcie sobie jakie było moje zaskoczenie, kiedy na święta każdy z nich przytaszczył dla mnie pod choinkę jakieś inne cacko z Bolesławca.

Choć początkowo bezczelnie obśmiali mój pomysł, to jednak na końcu i tak mnie wspaniale obdarowali.

Tym sposobem, teraz na kuchennej półce z dumą prezentuję moje pierwsze okazy z Bolesławca. I choć to jeszcze nie za bardzo przypomina żadnego kompletu, czy zestawu, bo wszystko jest z innej parafii, to strasznie miło mi się robi, kiedy na to patrzę. Bo wiem, że za każdym tym kubkiem, spodkiem, czy filiżanką stoi inna twarzy bliskiej mi persony. Dzięki Wam!



wtorek, 30 grudnia 2014

Facet i kiciusie, czyli jesteśmy na swoim

Wracam po dłuższej przerwie, która była mi potrzebna, jak jeszcze nigdy. 

Mieszkamy teraz z Facetem na Swoim. Ciągle coś zmieniamy, remontujemy, ulepszamy i robimy dzikie imprezy. Sąsiedzi muszą nas nie znosić. Chociaż póki co, kłaniają się w pas i uśmiechają życzliwie. Może dlatego, że chcąc się wkupić w ich łaski, wyszorowaliśmy klatkę schodową na błysk. Facet - wbrew opiniom mojej rodzicielki, jakobym była niezrównoważona uczuciowo - nadal ten sam. Patrzy teraz na mnie, jak ja stukam w klawiaturę i ciągle pyta co robię. Przecież mu nie powiem, że o nim piszę, bo chyba by mnie zatłukł. Tak, bez wątpienia by zatłukł. Ale czy to nie byłaby romantyczna śmierć?

Ostatnio zresztą doszłam do wniosku, że zupełnie nie miałby sensu związek bez takich ekstremalnie skrajnych emocji. Dlatego od czasu do czasu, skaczemy sobie z Facetem do gardeł. Jakże miło jest się po takiej koguciej walce pogodzić i wypić razem kakao.Najczęściej jednak kłócimy się o moje koty, które przytargałam z dumą na Swoje. Choć Facet alergii na koty nie ma, przynajmniej dotąd żadnych objawów u niego nie zaobserwowałam, to jednak coraz gorzej radzi sobie z rolą kociego ojca-mentora-wychowawcy.

Czasami mu się nie dziwię. Koty od rana wydeptują sobie na naszych zaspanych ciałach przyjemne legowiska, potem kocim śpiewem oznajmiają, że zjadłyby coś. Najlepiej coś konkretnego. Potem załatwiają szereg spraw związanych z kocią toaletą, w co również często nas angażują. A przede wszystkim, w zupełnie niezrozumiałych dla człowieka momentach, pragną być głaskane, tulone i hołubione.

I choć ja nie jestem męczącym kotem. To Facet głównie na mnie się wyżywa za te nasze kiciusie. Twierdząc, że je rozpuściłam do granic możliwości. Dobrze, że nie widział, jak wczoraj jeden z nich wypił mu trochę kakao z kubka, gdy poszedł odebrać telefon. Chyba by mnie zatłukł. Tak, bez wątpienia by zatłukł.


















Te dwa pluszaki, w kształcie gruszek, to rzeczone kiciusie. Czyż nie są urocze?

wtorek, 7 października 2014

Patrzenie w tył powoduje, że częściej się potykamy idąc do przodu

Kiedyś byłam święcie przekonana, że przyglądanie się przeszłości pomaga lepiej radzić sobie z teraźniejszością. Dzisiaj już taka pewna tego nie jestem.

Owszem nadal uważam, że trzeba wyciągać wnioski i mieć na względzie to, co było. Ale za bardzo nie ma się co nad tym rozczulać. Było, minęło.

Zamiast rozczulać się nad tym, co już za nami, zdecydowanie lepiej spojrzeć rezolutnie w to, co przed nami. Tam zawsze jest lepiej. Bo tam jeszcze nie zdążyliśmy popełnić żadnego błędu, nikogo skrzywdzić, palnąć czegoś głupiego, spowodować strat.

To co przed nami jest czyste, jak niezapisana kartka. Warto z niej skorzystać.

No i trzeba pamiętać, że patrzenie w tył powoduje, że częściej się potykamy idąc do przodu. Zatem nie oglądajmy się za siebie.





poniedziałek, 6 października 2014

Siostry: Samodzielność i Organizacja

Wyprowadzając się z rodzinnego domu, napisałam na jednej z półek w moim pokoju "tu mieszkała Holi Goli". (Mam nadzieję, że rodzice zarobią kiedyś na tym napisie fortunę, przekształcając mieszkanie w muzeum mojej osoby)
Kiedy jednak zabierałam ostatnią walizkę, poczułam, że opuszczanie rodzinnych pieleszy może być naprawdę bolesne. Bolesne, bo:

- zostawia się to, co się znało, lubiło, szanowało, kochało
- do tej pory było bezpiecznie i komfortowo, a teraz nie wiadomo jak to będzie
- ludzi, których się kocha nie są już na wyciągnięcie ręki
- samodzielność to nie bułka z masłem

Skupię się na tym ostatnim punkcie. Przez ostatnie tygodnie słowo "samodzielność" odmienia się w mojej obecności przez wszystkie przypadki. Mam być samodzielna, mam uczyć się samodzielności, mam nie bać się samodzielnych decyzji... Szczerze? Wolałabym, żeby zamiast wałkować teorie na temat samodzielności, ci wszyscy znawcy i spece od życia na własną rękę, powiedzieli mi, jak się zorganizować.

Po miesiącu samodzielnego mieszkania stwierdzam z całą świadomością, że Samodzielność i Organizacja to siostry, które muszą koniecznie wprowadzić się do mnie jak najszybciej. Samodzielność i Organizacja to duet doskonały. Ułatwiający właściwie wszystko. Wyjaśniający wszystko. Upraszczający wszystko. Czyli: niezbędny!

Moje nowe życiowe motto brzmi zatem: nie ma samodzielności bez organizacji.

I wierzcie lub nie, ale nie nie da się żyć na własną rękę, nie potrafiąc tego wszystkiego jakoś ogarnąć.

Jak już się nauczę na nowo organizować, to Wam o tym napiszę. Tymczasem: buźka!



sobota, 2 sierpnia 2014

Czy potrzebuję kamienia optymizmu?

Podczas wakacji odwiedziłam Sandomierz. tamtejsze okolice słyną z wydobycia i później obróbki krzemienia pasiastego. Choć kamień ten średnio zachwycił mój zmysł estetyczny, to jednak przyciągnął moją uwagę innym argumentem.

Krzemień pasiasty zwany jest bowiem kamieniem optymizmu.

- Przydałby Ci się - zagadnął mój partner. A ja zdębiałam, bo choć wiem, że może nie jestem urodzoną optymistką, to jednak pracuję nad sobą.

Okazało się, że jeszcze sporo pracy przede mną. Do końca naszego wspólnego podróżowania, krzemień pasiasty w kontekście kamienia optymizmu pojawiał się wielokrotnie.

Wystarczyło, żebym z westchnieniem stwierdziła, że wielka szkoda, że w knajpce, w której jedliśmy obiad nie ma klimatyzacji, to już za chwilę słyszałam z ust faceta hasło: kamieć optymizmu.

Stało się to tak częste, że myslałam, że oszaleję. Ale też z drugiej strony uświadomiłam sobie, jak często narzekam i to zupełnie bez powodu, bo:

Po pierwsze: na wiele rzeczy nie mam wpływu.
Po drugie: moja złość i zrzędzenie niczego nie zmienią, jedynie mnie bardziej zdenerwują.

Powakacyjny wniosek: sporo narzekam i muszę to zmienić. Zacząć bardziej pozytywnie patrzeć na świat, nie posiadając kamienia optymizmu.


Fot. sandomierz.travel.pl



piątek, 1 sierpnia 2014

Dziesięć zasad, które pozwolą Ci naładować akumulatory

- Nie mam energii. 
Ile razy te słowa padały z Twoich ust? 

Daję sobie odciąć rękę, że kilkadziesiąt, a może nawet kilkaset. I od razu mówię, że i z moich ust te słowa często padają. Ale staram się i robię wszystko, żeby padały, jak najrzadziej. 

Jest kilka sposobów na posiadanie zwiększonych pokładów energii. Sprzedam je Wam z przyjemnością. 

Pierwsza zasada: Myśl pozytywnie
Szukaj pozytywów. Skupianie się na negatywnych aspektach szybko doprowadzi nas do stanu załamania. A zatem, zepsuł Ci się samochód? Trudno, pójdziesz do pracy pieszo - schudniesz.  

Druga zasada: Żyj aktywnie
Nic tak nas nie napędza, jak sport i aktywność fizyczna. Nie muszą to być od razu biegi przełajowe, wystarczy spacer lub przejażdżka rowerem. Staraj się być w ciągłym ruchu. To sprawi, że więc zrobisz i zdziałasz w ciągu dnia. 

Trzecia zasada: Naucz się atrakcyjnie spędzać czas wolny
Strasznie trudna sprawa. Polacy kompletnie nie potrafią się relaksować. Leżenie przed telewizorem jest naprawdę najgorszym sposobem na spędzanie wolnego czasu. Przypomnij sobie dzieciństwo. Kiedy jesteśmy dziećmi lubimy wolne chwile wykorzystywać na zabawę. Dlaczego nie korzystać z tego teraz? 

Czwarta zasada: Poznawaj ludzi
To nie muszą być od razu głębokie relacje. Ale skoro od dziesięciu lat robisz zakupy w tym samym sklepie, a bułki podaje Ci ta sama sprzedawczyni, to dlaczego do niej nie zagadać? A może nawet przejść na "ty"? Przebywanie z ludźmi, rozmowa z nimi to zastrzyk energii w najczystszej postaci. 

Piąta zasada: Unikaj ludzi toksycznych
Przez kilka dobrych lat spotykałam się od czasu do czasu z moją koleżanką, za którą nie do końca przepadałam. Znałyśmy się już kilka lat, więc było mi głupio powiedzieć jej, że mam jej dosyć. Dlatego utrzymywałam tę chorą znajomość. Mimo że ona potrafiła mnie naprawdę mocno dołować. Dziś wiem, że to była toksyczna znajomość. Nie spotykamy się już. Lepiej śpię. 

Szósta zasada: Wysypiaj się
Jedni potrzebują sześciu godzin snu, inni ośmiu. Sprawdź, ile godzin zdrowego snu ty potrzebujesz i zacznij się wysypiać. Człowiek wypoczęty jest bardziej efektywny w pracy, ma więcej energii, szybciej i porządniej wykonuje polecenia. Czasami warto odpuścić sobie siedzenie do nocy i zwyczajnie się wyspać. I niech miejsce snu będzie miejscem komfortowym - niech pościel będzie czysta i pachnąca, pokój wywietrzony, poduszka równo ułożona, a piżama wykonana z przyjemnego dla ciała materiału. Połowę życia przesypiamy, przesypiajmy w dobrych warunkach. 

Siódma zasada: Jedz śniadanie
I w ogóle zdrowo się odżywiaj. Ale śniadanie to podstawa. Dobre, zdrowe, wartościowe śniadanie może zdziałać cuda. Co więcej, zdrowe jedzenie będzie nam dodawało energii. Ciężkostrawne potrawy i inne chore zapychacze tylko nas osłabiają. 

Ósma zasada: Miej mniej nerwów
To co naprawdę mocno osłabia naszą energię to stres. Czym szybciej nauczymy się go eliminować z naszego życia, tym dla nas lepiej. Sposobów na stres jest wiele - mniej myśleć, wybiegać stres, znaleźć sobie hobby. 

Dziewiąta zasada: Nawadniaj się
Absolutnie w grę nie wchodzi ani kawa, ani herbata. Pić należy wodę, dorosły człowiek powinien wypić około 2 litrów dziennie. Jeśli dotąd tego nie robiłeś, zacznij. Kawa? Owszem, ale najlepiej jedna dziennie. To złudzenie, kawa wcale nie dodaje nam energii. Ale za to dobrze nawodniony organizm to dobrze pracujący i zdrowy organizm. 

Dziesiąta zasada: Poszukaj sobie "napędzaczy"
Co Cię w życiu napędza? Pomyśl o tym. A właściwie myśl o tym w każdej chwili, kiedy poczujesz, że Twoja energia przygasa. "Napędzaczami" może być sport, oglądanie ulubionych filmów, tworzenie postów na bloga lub szycie ciuchów. Cokolwiek to jest, pielęgnuj to, a znakomicie na tym wyjdziesz.  A może Twoim "napędzaczem" jest jakaś osoba?

czwartek, 10 lipca 2014

Nauczyć się odpoczywać

Dopisałam do listy rzeczy do zrobienia podczas tych wakacji "Nauczyć się relaksować". I przyznam się Wam, bez owijania w bawełnę, że mam zasadne powody obawiać się, że z tym punktem poradzę sobie najsłabiej. Nie wiem, jak Wy, ale ja w głowie mam ciągle mnóstwo spraw, rzeczy, pomysłów, obowiązków, rzeczy do zrobienia w tym tygodniu, w tym miesiącu, dniu i kwartale. W głowie mam też kilka list zakupów, koniecznych wydatków. Do tego telefon regularnie daje o sobie znać w zapchanej torebce, trzeba odpisać na maila, albo nawet na kilkanaście maili.

Jednym zdaniem: jest co robić i o czym myśleć. A teraz przychodzi urlop. Ten wspaniały, długo wyczekiwany, utęskniony, upragniony urlop. I trzeba przestawić się z tego życia w biegu na nieco wolniejsze tempo. Co roku, jest to dla mnie coraz większym problemem.

Przez pierwsze dni urlopu, mimo wyłączonego budzika zrywam się przed siódmą. Na dodatek serce mi kołacze w obawie, że już spóźniłam się do pracy. Kiedy już doprowadzę się do spokoju i wyjaśnię memu rozdygotanemu organizmowi, że mam urlop, minie parę chwil. O spokojnym dokończeniu spania po takiej pobudce nie ma już mowy.

Na urlopie nieustannie sięgam też po telefon i ze zdziwieniem patrzę w jego cichy i spokojny wyświetlacz. Jest cichy i spokojny, bo od jakiegoś czasu, przed urlopem oświadczam światu, że telefonować mogą jedynie w sytuacji zagrażającej ich życiu.

I to co jest chyba najgorsze, to fakt, że podczas urlopu myślę o pracy. Myślę o tym, czy wszystko na pewno zamknęłam, dokończyłam, zapięłam na ostatni guzik. Zawsze mam wrażenie, że zapomniałam o milionach spraw. Ale myślę też o tym, co czeka mnie po powrocie z urlopu.

Z tym wszystkim w tym roku pragnę walczyć. Jako, że kocham listy i na to wyskrobałam listę, jak odpoczac podczas urlopu:

Po pierwsze:
Człowiek przynajmniej raz w roku powinien odpocząć i się zrelaksować. Jeśli tego nie zrobi, nie nabierze sił i energii na codzienną walkę i potyczki z rzeczywistością.

Po drugie:
Człowiek, który nie odpoczywa, to chodzące nieszczęście.
Nieszczęście, które wyżywa się na swoich bliskich, znajomych, kolegach z pracy.

Po trzecie:
Czas wolny jest czasem wolnym. To nie jest czas, w którym powinniśmy nadrabiać zaległości w pracy, czy sprzątać strych w domu.

Po czwarte:
Żeby móc nazwać wypoczynek za udany, musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, co sprawia, ze odpoczywamy. Dla jednych będzie to leżenie plackiem na plaży, dla innych długie spacery i zwiedzanie, a jeszcze dla innych jazda na rowerze. Konieczne jest znalezienie naszego osobistego sposobu na wypoczynek.

Po piąte: 
Urlop ma być czasem bez stresu. Jeśli denerwuje nas polityka, nie oglądajmy wiadomości. Jeśli nie lubimy naszej teściowej, zaplanujmy sobie urlop, tak żebyśmy jej nie widziały (pozdrawiam moją teściową!). Unikajmy czynników stresogennych.

Po szóste: 
Jeśli nie wyjeżdżamy na wakacje, do innego miasta, czy kraju i tak za wszelką cenę starajmy się nieco zmienić otoczenie. Wybierzmy się w wycieczkę rowerową, idźmy na daleki spacer lub rozbijmy namiot nad rzeką. Podczas urlopu człowiek musi choć trochę odpocząć od tego, co ma na co dzień. Zróbmy rozwód z rutyną.

Po siódme: 
Leniuchujmy! Kiedy ostatnio mieliśmy czas leżeć i patrzeć na chmury, które przelatują nad naszymi głowami? Obstawiam, że od bardzo dawna nie odpoczywaliście po prostu nic nie robiąc. Urlop to czas, kiedy każdemu należy się taki beztroski, błogi stan z cyklu "nic nie muszę".

piątek, 27 czerwca 2014

Nie jesteśmy cyborgami od motywowania, pocieszania i wspierania

Dobrze, gdy umiemy pomagać innym, cieszyć się z ich sukcesów, gdy potrafimy znajdować uznanie dla czyjejś pracy lub zaangażowania, a także odnajdywać w sobie empatię dla drugiego człowieka.

Świetnie, gdy potrafimy dopingować naszych bliskich, motywować ich, dodawać im otuchy przed ważnymi dla nich wydarzeniami, gdy jesteśmy z nimi, kiedy tego potrzebują.

To wszystko jest super, ale trzeba na to uważać, aby nie wpaść w pułapkę "darmowego trenera i mentora".

Darmowy trener i mentor to chodzący omnibus, zawsze potrafi pomóc, zawieźć na miejsce, udzielić rady, pokazać drogę, przypomnieć o zaletach, powiedzieć coś miłego lub postawić do pionu.

To żaden wstyd być kimś takim. Wręcz przeciwnie, to ogromna zaleta. Trzeba jednak pamiętać, że nie możemy być tacy:
a) zawsze
b) dla każdego
c) 24 godziny na dobę

Nam też należy się wsparcie innych. Nie jesteśmy robotami, nie możemy kogoś pocieszać i trzymać za rękę non stop. Nie zawsze musimy mieć ochotę obdarowywać kogoś komplementami lub motywować do działania.

Czasami to my możemy mieć potrzebę zostać zmotywowanym.

wtorek, 24 czerwca 2014

Skończmy z byciem miłymi dziewczynami

Kiedyś wydawało mi się, że bycie miłą osobą jest ważną częścią mnie. Bardzo chciałam być miła. Właściwie dla wszystkich. Z żalem stwierdzam, że tak mnie właśnie wychowano - na miłą dziewczynę.

Kilka miesięcy temu odkryłam jednak smutną prawdę - bycie miłą dziewczyną nie jest fajne. Dlaczego? Cóż, miłe dziewczyny grzęzną w miejscu, z którego trudno im się wykaraskać. Mają duży problem z pokonywaniem napotkanych przeszkód. Nie potrafią koncentrować się na sobie, przez co ich rozwój jest osłabiony.

Od razu powinnam jednak sprostować jedną kwestię - trzeba być miłym człowiekiem. Trzeba się uśmiechać, mówić "dzień dobry" i "do widzenia", nosić ciężkie torby z zakupami starszym paniom, ustępować ciężarnym miejsca w tramwaju (przynajmniej tym w zaawansowanej ciąży), trzeba być miłym dla sprzedawczyni w sklepie i dla kierowcy w autobusie.

Ale zupełnie nie trzeba być superhipermega miłym. Nie trzeba:

1) zostawać po godzinach za koleżankę lub kolegę w pracy, bo poprosili, a my jesteśmy taaaacy mili;
2) godzić się na rozwożenie wszystkich po imprezie, bo się tak upili, że nie mogą trafić samodzielnie na postój taksówek;
3) odpuszczać sobie urlopu, bo wszyscy inni w firmie bardziej zasłużyli na wypoczynek niż Ty (przynajmniej w Twoim odczuciu);
4) pracować za marne pieniądze, bo nie wypada Ci poprosić o podwyżkę, która należy Ci się od kilku dobrych lat;
5) wyprowadzać psa szefa, bo on jest na wyjeździe służbowym pod palmą;
6) pracować w domu i wyręczać w ten sposób połowę biura;
7) brać na siebie obowiązki innych, bo wszyscy inni mają coś ważniejszego do pracy;
8) odbierać w czasie zasłużonego urlopu telefonu służobowego, bo szef mógłby się na Ciebie obrazić, gdybyś tego nie zrobiła;
9) zdecydowanie nie musisz piec ciasta na firmową imprezę, bo Ty tak świetnie pieczesz;

Nie trzeba. Nie musisz. A nawet nie wolno Ci - dawać się oszukiwać, słysząc głupi frazes "dziękuję Ci, jesteś taka miła". 

Masz prawo być miła, ale masz prawo także mieć swój czas wolny, mieć swoje zdanie, swoje opinie i swoje momenty, w których zdecydowanie używasz słowa "nie".

Bycie miłym nie oznacza spełniania poleceń wszystkich dookoła, nie oznacza też bycie czyimś niewolnikiem. Bycie miłym oznacza bycie grzecznym, kulturalnym, ułożonym i serdecznym. To wszystko. Kropka.

Jeśli do tej pory, byłaś "miła" w złym znaczeniu tego słowa, natychmiast to zmień. Z serca spadnie Ci ogromny głaz. Poczujesz niewymowną ulgę. W pewnym sensie urodzisz się na nowo.

I nie martw się, jeśli ta nowa sytuacja zweryfikuje Twoje dotychczasowe znajomości (będzie tak z całą pewnością). Osoby, które dotąd często nadużywały Twojego bycia miłym, do załatwiania własnych spraw i potrzeb, mogą być bardzo zawiedzione Twoją nową postawą.

Licz się z tym, że mogą wysyczeć Ci słowami pełnymi jadu: ale się zmieniłaś, nie poznaję Cię - jeśli odmówisz im zostawanie za nich po godzinach.

Nie martw się tym. Ciesz się swoim nowym, mniej-miłym życiem.

P.S. Tylko czasem nie zacznij być dla otoczenia chamska. Odmawiać, tłumaczyć własne zdanie nadal można z klasą, uśmiechem i serdecznością.

Specjalizujmy się

Każdy jest w czymś dobry. Jeśli do tej pory o tym nie wiedzieliście, właśnie rewolucyjnie zmieniam Wasze życie.

To będzie nowe, lepsze życie, w którym każdy z nas będzie fachowcem w innej dziedzinie. Cieszycie się? Ja przeogromnie!

Ale ok, jest haczyk. To nie będzie takie proste i chwilę potrwa, ale warto uzbroić się w cierpliwość.

Każdy z nas coś umie. Co więcej, przeważnie jeśli lubimy coś robić, to sprawia nam też przyjemność.
Teraz jest ta chwila, kiedy w Waszych umysłach zachodzi burza mózgów pod hasłem "co robię najlepiej?".

Może to rysowanie, nauka języków obcych, zapamiętywanie ciągów cyfr, robienie rewelacyjnych zdjęć, pisanie, wymyślanie gier planszowych, zabawa z dziećmi, sprzątanie, zajmowanie się zwierzętami, aranżowanie wnętrz, zakupy w secondhandach, pieczenie babeczek. Pomyślcie, coś musicie znaleźć.

Jeśli już znaleźliście swoją specjalność możemy przejść do następnego kroku. Być może będą zawiedzeni ci, którym uczciwie powiem, że nie zachęcam Was do zmiany pracy, natychmiastowego przebranżowienia się, czy zmiany kierunków studiów. Choć oczywiście i o tym można później pomyśleć. Lepiej jednak działać rozsądnie i z planem.

Znacie już swoje ukochane pole manewru, swoją mocną stronę, swój fach. Teraz trzeba nad tym porządnie popracować.

Załóżmy, że kochamy pisać (wśród blogerów większość kocha pisać, więc to znakomity przykład). Wybieramy zatem pisanie, jako naszą wizytówkę. Super, ale kochanie pisania to zbyt ogólna sprawa. Musimy w temat się zagłębić. Musimy wybrać sobie temat pisania (wśród blogerów to także żadna nowość, niemal wszyscy autorzy są wyspecjalizowani w różnych tematach). Dobrze, jeśli jest to temat, który jest bliski naszemu sercu, zainteresowaniom, poglądom, uczuciom. Pisanie o czymś co brzmi fajnie, ale nas nie fascynuje, zdecydowanie nie zda egzaminu.

Mamy już ściśle obraną specjalizację. Niestety, to nie koniec pracy. A właściwie, na szczęście, to nie koniec pracy. Teraz zaczyna się ta najciekawsza część. Uczymy się naszego fachu.

Wróćmy już do wspomnianego przykładu pisania. Jak nauczyć się pisać? Cóż, trzeba dużo pisać. Ale trzeba też sporo czytać, bo to wyrabia styl (świetnie sprawdzają się pamiętniki!). Jeśli piszemy też na jakiś konkretny temat, to musimy liczyć się z tym, że będziemy musieli zgłębiać ten dany temat. Musimy znaleźć sobie mistrzów, których będziemy naśladować (nie powinno to być jednak ślepe naśladownictwo). Dodatkowo można wspomóc się szkoleniami, kursami, czy innymi zajęciami.

Po co to wszystko? Żeby się wyróżniać. Bo kiedy w mojej firmie-matce prowadzimy rozmowy kwalifikacyjne, to mamy zazwyczaj do czynienia z setką świetnych kandydatów o świetnych kwalifikacjach, ale niestety, żadna z tych osób niczym się nie wyróżnia, nie zaskakuje, nie jest obietnicą kogoś niezwykłego.

Po co jeszcze? Żeby nie zwariować. Specjalizowanie się w czymś, to najczęściej tak naprawdę poszerzanie naszych pasji. Pasje natomiast ratują nas przed całym złem tego świata. Są bezpieczną odskocznią od codzienności. Są też plastrem na stres.

I na koniec: specjalizowanie się może nam kiedyś bardzo pomóc. Ot, chociażby w uruchomieniu własnej firmy. Takiej firmy, której jeszcze świat nie widział, bo przecież tylko my się w tym specjalizujemy.

niedziela, 22 czerwca 2014

Pozytywny poniedziałek, czyli zadanie na dziś

Zadanie na dzisiaj?

Dzisiaj będziemy się uśmiechać!

Kiedy zadzwoni ktoś dzisiaj do Ciebie, odbierz uśmiechając się. Niech Twoje "podniesione" mięśnie podniebienia sprawią, że ktoś poczuje, że masz dzisiaj dobry humor. Może w ten sposób zaprosisz kogoś do grona uśmiechniętych.

Nie obgaduj! Nie obmawiaj nikogo. Postaraj się dzisiaj na wszystkich spojrzeć przychylnie. Ktoś jest niemiły, może źle spał. Dziś wybacz im wszystkim. Zobaczysz, będzie Ci cudnie.

Uśmiechnij się do kogoś na ulicy. Kogoś zupełnie obcego, nieznanego. Niech połączy Was niezwykła siła uśmiechu.

Bądźmy dzisiaj mili! Wiem, że zawsze jesteście mili, ale dzisiaj postarajcie się być super mili. Dodatkowe "dzień dobry", czy "miłego dnia" może sprawić cuda.

Załóż różowe okulary. Spójrz na świat, szukając w nim samych pozytywów. Ok, pada, ale za to może wieczorem będzie ciepło? Może i jest poniedziałek, ale za to jaki uśmiechnięty. Myślmy pozytywnie!



Niech codzienność nas motywuje!

Niedziela to często pewien moment podsumowań.

Wielu z nas odpowiada sobie na proste pytanie: ile udało mi się osiągnąć/zrobić/dokonać w ciągu minionego tygodnia? Czasami zamiast zadawać sobie to pytanie, od razu przechodzimy w lament pod hasłem "o jezu, znowu niczego nie osiągnąłem/nie zrobiłem/nie dokonałem!".

Czy jest to pytanie, czy smutne stwierdzenie - niemal zawsze podchodzimy do siebie zbyt krytycznie.

Skończmy z tym. Szukajmy rzeczy, które udało nam się zrobić. Być może była to wizyta na basenie? Albo porządki w ogrodzie? Napisanie jednego artykułu? Wizyta u dawno niewidzianej koleżanki?

Wszystko się liczy. A każda dokonana rzecz powinna nas motywować do dalszych działań. 

Problemem wielu z nas jest bagatelizowanie codziennych czynności. Bo czymże właściwie jest chodzenie do pracy, robienie zakupów, pranie, prasowanie, nauka języka obcego? To co robimy codziennie, co rutynowo powtarzamy traktujemy bardzo powierzchownie.

To trzeba zrobić - mówimy i nie cieszymy się z tego, że po raz kolejny daliśmy radę pogodzić milion ról i funkcji, które pełnimy w życiu.

Wiadomo, każdy (albo niemal każdy) chciałby powiedzieć: napisałem książkę, nakręciłem film, wybudowałem dom, kupiłem nowe auto, zarobiłem milion dolarów, uratowałem ludzkie życie, przygarnąłem bezdomnego psa.

Takie rzeczy nie zdarzają się jednak w naszym życiu codziennie. Oczywiście, powinniśmy robić wszystko, aby wielkie, wspaniałe, niezwykle miłe, niezapomniane, ważne dla nas rzeczy wydarzały się w naszym życiu jak najczęściej. Ale nie świrujmy, kiedy tak nie jest.

Myślę, że jeśli dobrze wykonujemy codzienne, rutynowe, zupełnie zwyczajne obowiązki, to gdzieś po drodze dochodzimy też do tych wielkich celów i realizacji marzeń, tych z górnej półki.

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Motywacja w związku

Umiemy się motywować w pracy. W sporcie. W realizacji pasji. Ciągle mamy jednak duży problem, żeby zmotywować się w związku.

Wydaje nam się, że w związek broni się sam. Że jest jak rzeka, płynie własnym nurtem, a my musimy jedynie zanurzyć się w strumieniu tej wody.

Nic bardziej mylnego. Związek to kolejny element naszego życia, gdzie potrzebna jest nam motywacja. I to tak naprawdę silniejsza niż w jakiej innej dziedzinie życie. O ile większość z nas ma szansę odciąć się od pracy po wyjściu za jej próg, tak z miłością i związkiem jest o wiele trudniej. Jak mawiają ci lepiej władający słowem, serca się nie wyłączy.

To jasne, miłość, zakochanie, zauroczenie - to wszystko przychodzi często jakby bez naszego udziału. Po prostu patrzymy na kogoś i doznajemy olśnienia. To właśnie ta osoba! Zakochanie to najlepszy motywator. Kiedy jestem zakochana potrafię dogłębnie przestudiować ulubione książki, muzykę lub sport mojego oblubieńca. Później, kiedy zakochanie zaczyna nieco stygnąć, ta motywacja nie jest już taka naturalna. Trzeba zacząć jej szukać. 

Ale trzeba dalej umieć zachwycać się drugą osobą. I nawet jeśli wydaje nam się, że znamy ją na wylot, to próbować poznać ją jeszcze bardziej. Być dalej dobrym słuchaczem. Ale też zaskakiwać jakimś miłym słowem.

I nie ma w tym nic złego. I wcale nie oznacza to, że kochamy mniej. Wówczas kochamy inaczej. Mniej emocjonalnie, bardziej świadomie. To fajny etap, powinniśmy go bardziej doceniać. A przede wszystkim nie powinniśmy spoczywać na laurach.

Strasznie denerwują mnie moje koleżanki, które lamentują, że ich związek to rutyna, że facet przestał się starać, przestał zaskakiwać. I w ogóle, jest jakoś monotonnie w tym związku. Z tego co wiem, do tanga trzeba dwojga.

Związek to jest taka roślina. Taka nietypowa roślina, bo żeby rosła i kwitła musi ją podlewać dwoje ogrodników. I to zdecydowanie nie jest tak, że w płciowe obowiązki faceta wpisane jest stawanie na rzęsach dla wybranki. Czasami to także kobieta musi stanąć na rzęsach i pokazać, że potrafi być w związku kreatywna.

Znam się bardzo dobrze z jednym dość artystycznym małżeństwem z blisko trzydziestoletnim, małżeńskim stażem. Ostatnio byłam świadkiem, jak facet z tego właśnie związku powiedział do swojej żony: jak Ty mi się ciągle podobasz! Ktoś prychnie i powie, cóż wielkiego. A dla mnie to było magiczne, takie rzucone, gdzieś w przestrzeń, a jednak zrobiło na wszystkich oszałamiające wrażenie. Na samej zainteresowanej również. Spąsowiała nieco, ale nie skarciła męża za miłe słowo (jak robi wiele kobiet), tylko uśmiechnęła się radośnie.

Motywacja w związku nie musi polegać na wylewaniu na siebie na wzajem tony "kochamciękochamcię". Nie musi to być też obdarowywanie się diamentami i wycieczkami dookoła świata. Czasami wystarczy muśnięcie ręką, miłe słowo wyszeptane podczas zimowego spaceru, albo kartka z czymś wesołym wrzucona do kalendarza, list miłosny, nauczony na pamięć Erotyk Baczyńskiego i wyrecytowany w samochodzie podczas stania w korku, wspólna wycieczka rowerowa, albo wspólne przebiegnięcie półmaratonu.

Jak dzisiaj zmotywujecie się w swoim związku?

czwartek, 29 maja 2014

Kobiety, pamiętajcie o swoich pasjach i uczcie się od facetów o nie dbać

Nie znam faceta, który nie posiada pasji, nie umie o niej opowiadać godzinami, a jego oczy nie błyszczą, kiedy uda mu się doprowadzić jakiś kolejny cel związany z pasją do końca.

Faceci potrafią posiadać pasję. Potrafią posiadać czas na pasję. I wcale nie mają poczucia, że kiedy poświęcają się pasji, to marnują ten czas.

Wręcz przeciwnie. Faceci doskonale zdają sobie sprawę z tego, że pasja pozwala im odreagować ciężki dzień w pracy, zachować zdrowie psychiczne i oderwać się od zastałej, czasem nieco szarawej rzeczywistości. Pasja dla faceta to nie tylko hobby. To część - i to dość spora - jego życia.

To co cenię w facetach szczególnie, to ich szacunek do pasji. Faceci, z którymi się spotykałam potrafili mieć łzy w oczach kiedy nabijałam się z ich pasji (trudno się nie śmiać, jeśli facet zbiera butelki po tabasco). Oni to traktują bardzo serio. Na 100 pro!

Co więcej, faceci zazwyczaj mają kilka pasji. Albo one się łączą i wiążą ze sobą, albo są zupełnie abstrakcyjne względem siebie. Jeden z moich przyjaciół interesuje się ogrodnictwem, ale w wolnych chwilach tresuje również swojego psa jamnika, jeździ wyczynowo na beemiksie, gra na gitarze w zespole i naprawia stare magnetofony. Mało? Dla niego mało, w przyszłości chce nauczyć się judo.

Sytuacja kobiet nie jest tak tragiczna, jak mogłoby to wynikać ze wstępu tego tekstu. Kobiety również mają pasje, ale niestety kompletnie ich nie doceniają. Bo owszem lubią francuskie kino, ale czy to pasja? Czy pasją może być zbieranie zabawnych t-shirtów ze szmateksów? Albo czy pasja to nauka języka szwedzkiego? Tak, to wszystko pasja. Kobiety jednak często w ogóle tak tego nie definiują.

Nie mają takiej potrzeby, ale też nie potrafią. Wstydzą się. Nie potrafią też poświęcać czasu na swoje pasje, bo zawsze jest coś ważniejszego do zrobienia. Czują się winne, kiedy zamiast zmywać lub odrabiać z dzieckiem lekcje idą na lekcje salsy. 

Zupełnie niesłusznie. Do pielegnowania pasji każdy z nas ma prawo.

Jeśli chcemy zachować długie zdrowie psychiczne, dalej się rozwijać, mieć odskocznię i coś co motywuję nas do działania, posiadanie pasji powinno być naszym obowiązkiem. Tak, jak mycie zębów.

Zadanie domowe na dzisiaj:
1. Pomyśl, o tym co lubisz robić.
2. Doceń swoją pasję!

wtorek, 27 maja 2014

Jesteś szczęśliwy - udowodnię Ci to

Czy jesteś szczęśliwy? Przybijam Ci piątkę, jeśli odpowiedziałeś na to pytanie „tak”.

Jeśli jednak odpowiedziałeś „nie”, spróbuję Cię przekonać, że jednak jesteś szczęśliwy.

Wiele lat miałam wrażenie, że jestem „prawie szczęśliwa”. Bo miałam fajną pracę, ale byłam sama. Albo miałam fajną pracę, ale za mało zarabiałam.

Dzisiaj jest inaczej. Dzisiaj mogę z całą powagą powiedzieć „jestem szczęśliwa”. Ani prawie, ani w połowie. Po prostu jestem szczęśliwa.

I właściwie niewiele zmieniło się w moim życiu. Ale przyszedł taki moment, że zebrałam wszystko, co dotąd się u mnie wydarzyło i stwierdziłam obiektywnie, że jest całkiem dobrze.

Owszem, jeszcze wiele pracy przede mną. Czasami wstanę lewą nogą, pralka się zepsuje, kredyt dalej nie spłacony, a szef ma humory, ale i tak, nadal mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwa.

Wiecie dlaczego? Bo po prostu wolę uważać się za osobę szczęśliwą. I wiem, jestem pewna, że z takim nastawieniem osiągnę więcej. A właściwie osiągnę wszystko!

Nie czekam aż szczęście przyjdzie i zapuka do moich drzwi. Bo co jeśli nigdy nie zapuka, a ja nadal będę czekać? Działam, a jeśli przy okazji pojawiają się szczęśliwe zbiegi okoliczności – to już w ogóle bomba!

Szczęścia nikt nie opakuje i nie da nam w prezencie. Zdecydowanie nie warto zatem marnować czasu na czekanie na taki podarunek. Warto sięgać po swoje marzenia i wierzyć, że wszystko pójdzie po naszej myśli.

Przede wszystkim warto jednak ciężko pracować, uczyć się, zdobywać doświadczenie, poznawać ludzi i być fajnym człowiekiem. Bo jeśli coś pójdzie nie tak, jak powinno, a my będziemy potrzebowali pomocy, to może okazać się, że szczęście owszem zmierza w naszym kierunku, ale utknęło w opóźnionym pociągu. Wtedy będziemy mogli korzystać z "zasobów własnych". 

Nie wolno powierzać życia szczęściu. To my sterujemy naszym życiem. Od nas zatem będzie także zależało, czy jesteśmy szczęśliwi.

Osoby, które osiągnęły sukces często mówią, że osiągnęły go dzięki ciężkiej i pracy i odrobinie szczęścia. No właśnie, odrobinie. Na nikogo nie spada lawina szczęścia.

Co więcej, nie każdy umie szczęście, które posiada wykorzystać.

A co jeśli szczęście nigdy do nas nie zawita? To niemożliwe. Szczęście spotyka każdego z nas. Niestety, ludzie o wiele lepiej radzą sobie z rozpoznawaniem nieszczęść. Biedne szczęście jest nadal mocno niedoceniane. Zmieńmy to!  


sobota, 17 maja 2014

Porządki w portfelu, czyli moje sposoby na oszczędzanie

Dotąd byłam mistrzynią durnych i niepotrzebnych zakupów.

Do moich zbiorów durnych i niepotrzebnych zakupów można zaliczyć: pietnastocentymetrowe szpilki, robocze ogrodniczki, zestaw do robienia origami, wisiorek w postaci kolorowej, ohydnie pstrokatej papugi, zestaw dziwnych, plastikowych śrubokrętów, które łamią się już w momencie wyciągnięcia z pudła. 

Wymieniać dalej? Zdecydowanie nie trzeba. Naprawdę jestem mistrzynią robienia durnych i niepotrzebnych zakupów. 

Ale teraz koniec. Teraz pas! Teraz trzeba spłacać kredyt i oszczedzać na domową wyprawkę. 

Zaczęłam nowy etap mojego finansowego życia. 

1. Na początku każdego miesiąca PLANUJĘ!
Siadam z zeszytem i długopisem i planuję. Na dentystę wydam tyle, na kosmetyki tyle, na witaminy tyle, itd. Szacuję ceny, więc jeśli gdzieś uda mi się zaoszczędzić, to skaczę z radości. Jeśli wydam więcej niż przewidziałam, muszę zastanowić się z czego zrezygnuję w tym miesiącu. Planowanie jest super! Pomaga!

2. Zbieram paragony
A odkąd zbieram, widzę na jakie bzdury wydaję pieniądze. Unikam kupowania śniadania w pracy w dużych sklepach lub marketach. Zawsze skuszę się na coś dodatkowego, poza planem. 

3. Na zakupy chodzę z listą
Skończyło się beztroskie chodzenie od regału do regału. Teraz twardo trzymam się listy. Czegoś nie ma, trudno, kupie innym razem. Nie biorę rzeczy, które są w super, hiper promocjach. Skończyłam reklamę, mam świadomość, że nie istnieją super hiper promocje. 

4. Nie chodzę do sklepu głodna
Kiedyś śmiałam się z tej zasady, ale teraz wiem, że to prawda. Jeśli pójdziesz do sklepu na głodniaka, to na sto procent kupisz więcej smakołyków. Staram się też zabierać częściej kanapki z domu, wtedy unikam kupowania gotowych (drogich i niezdrowych) przekąsek. 

5. Nie kupuję marek
Tak, jak podczas zakupów w aptece, tak i w innych sklepach warto szukać tańszych zamienników. Czasami proszek, który doskonale znamy z reklamy, jest gorszy niż ten mniej reklamowany. 

6. Jeśli coś mi się nagle spodoba - czekam
Każdy tak ma. Idzie do sklepu, a tam bum! Olśnienie! Musi TO mieć. Kiedyś, gdy byłam jeszcze rozrzutną dziewuchą, kupowałam TO. Teraz wychodzę ze sklepu, piszę sobie na żółtej karteczce, że chciałabym TO kupić i wklejam do kalendarza na za tydzień lub miesiąc. Jeśli po tygodniu lub miesiącu nadal stwierdzam, że chciałabym TO bardzo mieć, to oznacza, że naprawdę chcę TO mieć. I wtedy zaczynam poważnie myśleć, czy to kupić. Szczerze mówiąc, to jednak najczęściej po miesiącu nie pamiętam, co oznaczała ta potrzeba zapisana na żółtej karteczce. 

7. Kupuję rzeczy dobre jakościowo
Posiadanie osiem par butów, ale wszystkich kiepskich i psujących się po dwóch tygodniach to rozrzutność. Lepiej kupić dobre, droższe, ale wystarczające na dłużej buty, spodnie, czy inne tego typu produkty. Jeśli wiemy, że z czegoś będziemy korzystać długo, nie oszczędzajmy na tym. 

8. Staram się mieć rezerwę
Świadomość, że posiadam oszczędności jest wspaniała. Dla mnie to mniej stresu, a więcej spokoju w głowie. I kiedy wydarzą się niespodziewane wydatki, to zawsze można coś wysupłać. 

9. Nie kupuję prezentów na ostatnią chwilę
Jeśli chcę komuś coś podarować, myślę o tym wcześniej i przeważnie z wyprzedzeniem dokonuję zakupu. Prezenty robione na ostatnią chwilę, to najczęściej mocno przepłacone prezenty (bo zamiast zamówć je przez internet, kupujemy u małego i strasznie drogiego sklepikarza). 

10. Zostawiam choć trochę pieniędzy na przyjemności
Nie wyobrażam sobie, że miałabym tyrać cały miesiąc i na końcu nic z tego sobie nie kupić. Musimy się nagradzać. To także będzie nas motywowało do racjonalnego wydatkowania pieniędzy, o ile oczywiście te pieniądze będą mądrze wydane. 

niedziela, 11 maja 2014

Włącz energię

To żadne wielkie odkrycie - każdy z nas jest nośnikiem energii. Ta energia to mieszanina kilku składowych, którymi są:
- emocje i uczucia;
- optymizm,
- umiejętność radzenia sobie z otaczającą rzeczywistością,
- życie z pasją.

Żadnego z powyższych punktów nie muszę tłumaczyć. Muszę jednak dodać, że każdy z nas jest innym nośnikiem energii. Są tacy, którzy wręcz tryskają energią. Ich ciało, zachowanie, sposób wyrażania myśli mówi nam, jak wielką ochotę na życie mają te osoby. Do takich osób warto w chwilach kryzysowych się zwrócić się z prośbą o podładowanie akumulatorów.

Są też tacy, którzy tej energii mają mniej.  U jednych wynika to z pesymistycznej natury, u innnych z problemu nieumiejętności radzenia sobie ze stresem, czy życiowymi trudnościami. Bez względu na powód, dla którego mamy mniej energii, zawsze możemy postarać się, aby o nią zadbać i zgromadzić potrzebne zapasy.

Człowiek człowiekowi energią
Tu znów nie ma wielkiego odkrycia, ale szczęśliwsi, a przede wszystkim lepiej nastawieni do życia są ludzie, którzy mają zaufanych przyjaciół, grupę bliskich osób, czy dobrych znajomych. Nie załamuj się, nie musi Was być sześciu, jak w serialu "Friends". Czasem wystarczy jeden prawdziwy przyjaciel, z którym będzie można spędzić miłe i szalone chwile - POZA DOMEM. Siedzenie w czterech ścianach i zadowalanie się jedynie własnym, lustrzanym odbiciem jeszcze nikomu nie wyszło na zdrowie. Zawieranie kontaktów nie boli i nie jest takie trudne, a daje dużego, energetycznego kopniaka.

Miej plan
Planowanie dodaje nam energii. Bo "tu i teraz" może być fajne i fantastyczne, ale musi być też jakieś "jutro" lub "za chwilę". I to także powinny być fajne perspektywy. Planowanie to także w pewnym sensie posiadanie i realizowanie marzeń.

Nie szukaj dziury w całym
To najtrudniejsza sztuka. Wielu z nas ma tendencję do szukania problemu tam, gdzie tak naprawdę go nie ma. Ostatnio moja koleżanka stwierdziła, że jest przerażona faktem, że w ogóle nie kłóci się ze swoim nowym chłopakiem. Uznała, że ich relacja jest anormalna i trzeba jej się lepiej przyjrzeć. Absurd? Oczywiście, ale zdarza nam się. Wskazówka: jeśli jest dobrze, to znaczy, że jest dobrze.

Uśmiechaj się
Będę to powtarzać do znudzenia. Uśmiech to nasza największa broń. Ludzie bez uśmiechu nie poznają innych fajnych ludzi, mają problem ze znalezieniem partnera, przyciągają natomiast innych ludzi z problemami i są mniej lubiani w pracy. Coś jeszcze, czy wystarczy powodów do uśmiechu? Nie śmiejmy sie tylko wtedy, gdy coś nas rozbawi. Wyćwiczmy sobie nawyk uśmiechu bez powodu.

Świat jest piękny...
...i strasznie interesujący. Warto być ciekawym świata, to także dodaje nam uroku, sprawia, że jesteśmy bardziej przyjaźni, mamy więcej do powiedzenia, a nasze oczy wesoło błyszczą. Co więcej, ciekawość świata sprawia, że jesteśmy młodsi. Udowadnia mi to moja babcia, która mimo swoich lat ciągle interesuje się techniką, sztuką, kulturą, czy polityką. Dzięki temu, kiedy z nią rozmawiam, kompletnie zapominam o różnicy wieku, która nas dzieli.  

Czy warto być człowiekiem z energią?
A czy warto jeść śniadanie i się kąpać? Odpowiedź jest jedna: warto! Pamięta się ludzi z energią. To oni wnoszą do naszego życia coś pozytywnego, dobrego, coś co i nam daje energię.

piątek, 2 maja 2014

Wyobraźnia drogą do sukcesu, rozwoju i walki ze stresem

Umiesz sobie jeszcze wyobrażać?

Masz w ogóle wyobraźnię?

Marzysz o czymś przed snem? 

Potrafisz wyłączyć myślenie o tym, co Cię otacza i skupić się na tym co mogłoby Cię otaczać? 

Jeśli choć raz padła twierdząca odpowiedź, to znaczy, że nie jest jeszcze z tobą tak źle. 

Wiele badań udowodniło, że osoby, które posiadają wyobraźnię lepiej radzą sobie na rynku pracy, częściej osiągają sukcesy, a przede wszystkim lepiej radzą sobie w stresujących sytuacjach. A wszystko dlatego, że potrafią improwizować i kiedy stanie się coś niespodziewanego, nie załamują się. Potrafią szybko znaleźć rozwiązanie, stworzyć alternatywne rozwiązanie. 

Dlaczego? Bo ich mózg nie mówi "nie umiem/nie potrafię/ boję się". Ich mózg mówi "dam radę, poradzę sobie z tym". 

Osoba z wyobraźnią potrafi stworzyć wizję świetnego biznesplanu. I nawet jeśli inni będą się z tego śmiać i mówić, że się nie uda, osoba z wyobraźnią sobie poradzi. 

Osoba z wyobraźnią będzie na rynku pracy osobą najbardziej pożądaną - bo jest twórcza i kreatywna. Nie będzie wykonywać polecenia. To ona jest w końcu wizjonerem, który będzie narzucał pomysły, trendy i rozwiązania. 

Dodatkowo osoba z wyobraźnią lepiej przyswaja sobie wiedzę, z łatwością uczy się języków obcych, łatwiej dogaduje się też z innymi ludźmi. 

Dla tych, których wyobraźnia od dawna nie była trenowana i wykorzystywana mam dobrą wiadomość - wyobraźnię można ćwiczyć. Dokładnie tak samo, jak mięśnie, czy naukę języka. 

Jak ćwiczyć wyobraźnię? Nie ma nic prostszego! Pozwólmy naszym myślom wędrować tam gdzie chcą. Nie ograniczajmy ich, nie twórzmy ram. O to kilka prostych ćwiczeń:


Ćwiczenie 1. 
Połóż się zamknij oczy i wyobraź sobie, że... jesteś brukselką, która leży na targowym straganie. Pomyśl o tym, co się z tobą stanie za moment, kto cię kupi, kto cię zje, kto będzie grymasił przy jedzeniu brukselki...

Ćwiczenie 2. 
Usiądź przy białej kartce. Zamknij oczy i zacznij rysować, bazgrać, pisać co popadnie. Otwórz oczy. Powiedz, co znajduje się na twojej kartce. Czym są te kształty? Wywróż sobie przyszłość z tych bazgrołów. 

Ćwiczenie 3. 
Spójrz na ten obrazek. Co jest za tą bramą? Kim ty staniesz się po przekroczeniu tej bramy? 
 

Ćwiczenie 4.
Porcelana, książka w twardej oprawie, latarnia, cylinder, dinozaur - co łączy te słowa? Stwórz historię, w której każde to słowo będzie użyte!

Ćwiczenie 5. 
Usiądź, zamknij oczy i staraj się nie myśleć o niczym. Trudne, prawda? 

Ćwiczenie 6. 
Stoisz w kolejce w markecie, siedzisz na konferencji lub spędzasz długie minuty na dworcu. Otacza cię wielu ludzi. Wyobraź sobie, że nad ich głowami znajdują się komiksowe chmurki, w których znajdują się wypowiedziane przez nich słowa. Wymyśl, o czym myślą, co mówią. 



niedziela, 27 kwietnia 2014

Smutaski nie mają powodzenia. Jak nie być smutną?

Smutaski nie mają powodzenia. 

Usłyszałam to kiedyś od mojej mamy. Byłam wtedy porzuconą dziewczyną, która chodziła kłapiąc nogami, miałam na sobie porozciągany sweter w kolorze bardzo militarnym i włosy-strąki. Jednym zdaniem: obraz nędzy i rozpaczy.

Ale nawet wtedy, gdy doprowadzałam się do jako-takiego stanu społecznej użyteczności, to nadal wyglądałam dość nieszczęśliwie. Wszystko dlatego, że byłam zwyczajnie smutna.

Moje małe, czarne serce było smutne i ja też byłam smutna. W ten sposób wpakowałam się w zamknięty krąg.

Byłam smutna, więc odpychałam ludzi -> odpychałam ludzi, więc byłam smutna.

Ale co zrobić, kiedy w człowieku zalega taka ogromna kula smutku, która promieniuje na całe ciało i nie pozwala być szczęśliwym, uśmiechniętym, zadowolonym? Trzeba trochę oszukiwać rzeczywistość, zadbać o siebie (nie tylko o tę zewnętrzną strefę) i zacząć nad sobą pracować.

Najgorszą opcją jest założenie rąk i czekanie aż samo przejdzie. To strata czasu i głupkowate dorabianie się siwych włosów.

Lepiej:

1.) wyjść z domu w dresie i biec przed siebie, wybiegać wszystkie stresy to dobry pomysł. Podczas biegu nasze myśli przybierają znakomity kształt. Są coraz płytsze i płytsze... W końcu myślisz już tylko o zmęczeniu, a nie o tym, dlaczego jesteś nieszczęśliwa!

2.) wziąć ciepłą kąpiel, nasmarować się pięknie pachnącym balsamem - niech ciało też poczuje, że żyje (zwłaszcza po intensywnym treningu)

3.) wysłać smsa do kogoś z kim moglibyśmy się spotkać. Zdecydowanie nie powinna to być osoba, przez którą mamy doła. Najlepiej niech to będzie ktoś, kto nas potrafi rozweselić. Uwaga! Idźmy na spotkanie z założeniem "jestem pozytywna, nie sieję paniki, nie wyrzucam z siebie depresyjnych tekstów!

4.) zjeść coś dobrego, ale coś, co nie wpędzi nas w wyrzuty sumienia. Jeśli jesteśmy już umówieni z jakąś dobrą duszą, to zróbmy coś dobrego i zdrowego. Wspólne jedzenie jest znakomitym mostem i zawsze ułatwia kontakt. To się przyda osobie, które odzwyczaiła się od obecności innych osób żywych.

5.) zrobić coś, czego się po sobie nie spodziewaliśmy. Nie myślę jednak o zdemolowaniu ulicznego śmietnika. Zróbmy coś szalonego, ale też pozytywnego. To może być coś dobrego dla kogoś, a może być dobre dla nas. Zapiszmy się na wolontariat, pojedźmy rowerem w nieznane, pójdźmy do wesołego miasteczka. Każdy ma swoją skalę szaleństwa. Dopasujmy coś do siebie. Zerwanie z rutyną, to najlepszy pomysł na przywrócenie sobie uśmiechu.

6.) uczmy się! Nie, wcale nie chodzi mi o to, że mamy otoczyć się grubymi książkami i zacząć robić akademickie notatki. Nauczmy się robić sushi, tańczyć salsę, wykujmy na blachę stolice wszystkich państw. Pokażmy sobie, że potrafimy, że stać nas na wiele, że jesteśmy wielkimi umysłami!

7.) znajdźmy sobie hobby. Strasznie mnie denerwowało kiedyś stwierdzenie "znajdź sobie jakieś hobby". Wydawało mi się, że jestem osobą bez zainteresowań. Dziś wiem, że to nieprawda. Mam mnóstwo bzików, wcześniej nie zdawałam sobie po prostu sprawy, że to co lubię robić jest moim hobby. I gwarantuję, że u Was może być podobnie.
Zainteresowania leczą rany. Kiedy moją przyjaciółkę porzucił facet, zaczęła kolekcjonować stare listy. Naprawdę! Wśród rodziny, znajomych i przyjaciół rozesłała wieści, że zbiera starą korespondencję. Dziś jest szczęśliwą posiadaczką trzydziestu listów (z różnych epok!).

8.) wypełnijmy swój czas. Czym więcej mamy wolnego czasu, tym więcej w głowie mamy chorych myśli i za bardzo skupiamy się na sobie. Tego nauczyła mnie moja kochana babcia, której za to dziękuję. Człowiek, który ma dużo zajęć nie będzie myślał o tym, że jest nieszczęśliwy, będzie myślał "jakie to szczęście móc wziąć ciepłą kąpiel na koniec dnia!".

Do listy można dopisać jeszcze sporo innych warunków. Dla mnie to baza i podstawowe minimum, które powoduje, że ze stanu mocno "zdołowanego" zaczynam znowu łapać pion.

Warto przypominać sobie, co jakiś czas, że osobom zadowolonym, uśmiechniętym i wesołym łatwiej jest znaleźć kumpla, przyjaciółkę, czy nowego faceta.

P.S. I wcale nie mówię, że nie mamy prawa być smutne, rozżalone i złe. To jednak nie może trwać zbyt długo.

sobota, 26 kwietnia 2014

Nasze biurka - co o nas mówią w pracy?


Nie jest tajemnicą, że lubię porządki. Mój facet uważa, że powinnam założyć firmę sprzątającą. Na imieniny i urodziny od znajomych wielokrotnie dostawałam wypasione ścierki, mopy, produkty czyszczące. Stąd perspektywa rozpoczęcia dnia w pracy od porządków dość mnie ucieszyła.

Na ostatnim szkoleniu, w którym brałam udział dowiedziałam się, że jednym z elementów postrzegania mnie w pracy jest moje stanowisko pracy - w moim przypadku jest to biurko. Dziś rano przyjrzałam się temu miejscu dokładnie.

I co się okazało? Ano okazało się, że nie brakuje tam infantylnych drobiazgów, które obniżają mój profesjonalizm. Tak przynajmniej uważała prowadząca wspomnianego kursu. Jej zdaniem niepotrzebne bibeloty na biurku po pierwsze odwracają naszą koncentrację. Po drugie pokazują, że jesteśmy jeszcze małymi dziewczynkami, które uwielbiają otaczać się amuletami, pamiątkami, przedmiotami trzymającymi tylko dlatego, że mają przynieść szczęście, niepotrzebnymi ozdobnikami.

Chyba miała rację. Moje biurko też uginało się od zbędnych drobiazgów. Znalazły się na nim: kolorowy brelok do kluczy, który dostałam od koleżanki, a jakoś nie miałam czasu dołożyć go do pęku kluczy, zdjęcia moich kotów, kolorowy kubek (na dodatek prezent od eks), rysunek od córki mojej koleżanki, słonik z podniesioną trąbą (podobno przynosi pecha - teraz wszystko wiadomo!), wazonik z gliny wykonany przez dzieci z domu dziecka i wiele, wiele innych drobiazgów. Potrzebnych? Absolutnie nie!

Kilkoma sprawnymi ruchami wrzuciłam wszystko do pudła i zabrałam do domu. Praca to praca. Nie ma czasu na przyglądanie się ukochanym kotkom, czy zabawę porcelanowym słonikiem.

Mężczyźni bardzo często udowadniają przewagą mężczyzn nad kobietami, argumentując to tym, że kobiety są bardziej emocjonalne. Patrząc na nasze biurka można często powiedzieć, że jesteśmy emocjonalne i dziecinne. Nikt nie chce zatrudniać dzieci, wszyscy chcą zatrudniać profesjonalistów.

Układanie na biurku w pracy zdjęć wszystkich członków naszej rodziny pokazuje, że najchętniej spędziłybyśmy czas z nimi. Oczywiście, może i tak być, ale nie pokazujmy tego. W pracy pokazujmy, że zależy nam na pracy, że potrafimy skupić się na powierzonym nam zadaniu, że jesteśmy emocjonalnie opanowane.

Ktoś żachnie się i powie "etam, to tylko biurko!". Jasne, to tylko biurko. Jednak wszystkie te szczegóły, także wygląd miejsca, przy którym spędzamy co dzień osiem godzin, wpływają na to, jak jesteśmy postrzegane.

niedziela, 13 kwietnia 2014

Moja nie-dieta

Definitywnie zarzuciłam wszystkie diety i inne sposoby odchudzania. Od miesiąca jestem najszczęśliwszą kobietą na świecie. Jem to na co mam ochotę, w takich ilościach na jakie mam ochotę.

Ta moja nie-dieta stosowana jest w oparciu o kilka banalnie prostych zasad:

1.) jem to na co mam ochotę, kiedy chcę, jak dużo chcę, ale są to rzeczy dobre jakościowo, smaczne, pachnące, ładnie wyglądające, estetycznie podane 

2.) odrzuciłam śmieciowe jedzenie, potrawy gotowane w pięć sekund, cuda z paczki, bary szybkiej obsługi

3.) cieszę się jedzeniem, delektuję nim, smakuję, jem powoli. Jedzenie to taka przyjemna czynność, że nie warto robić tego w pośpiechu, bez chwili zastanowienia. Lubię łączyć różne smaki, sprawdzać jak zareagują na nie moje kubki smakowe. Co więcej, jedzenie powoli sprawiło, że szybciej się najadam. Stara zasada mojej babci, że należy przeżuć pięć razy zanim się przełknie to jednak słuszność!

4.) jem w towarzystwie. Jedzenie z bliskimi to chyba największa frajda na świecie. Lubię dla nich gotować, ale lubię też próbować tego, co oni gotują. Podczas takiego celebrowania jedzenia odstresowujemy się, mamy czas, żeby porozmawiać. Same plusy!

5.) jem rzeczy, które wcześniej omijałam z powodu braku czasu lub z wrodzonego lenistwa. Odkrywanie kulinarnych nowości to mój nowy bzik. Polecam wszystkim!

6.) planuję jedzenie. Przyznaję się bez bicia, wcześniej tego nie robiłam. Dzisiaj myślę o tym, co zjem wieczorem albo następnego dnia na śniadanie. Szukam ciekawych składników, zdrowych przysmaków. 

7.) chociaż jedzenie to moja nowa pasja, wcale nie wydaję na nią całej wypłaty. Szybko znalazłam system robienia zakupów spożywczych w przystępnych cenach. Owszem, czasami trzeba się trochę nabiegać, ale warto. Na początku dobrze jest notować, gdzie, co, w jakich cenach kupiliśmy.  

8.) zamiast kupować gotowe rzeczy, gotuję (bądź piekę) sama. Nie tylko wiem wtedy, co jem. Przede wszystkim nie przepłacam!

9.) restauracje, owszem, odwiedzam nadal, ale tylko po to, żeby zjeść coś niesłychanego. Sałatkę grecką mogę zjeść w domu. 

10.) ostatnia zasada brzmi: śniadanie to podstawa! Nie ruszam się z domu bez porządnego, pożywnego, a przede wszystkim smacznego śniadania. Do kosza powędrowały słodkie płatki, rogaliki z czekoladą i batoniki. Zamiast tego jem, jak wściekła kolorowe kanapki albo owsiankę z suszonymi owocami (pycha!).

Kończę, życząc smacznego!
 

  

czwartek, 27 marca 2014

Bądźmy samodzielne!

Kiedy byłam małą dziewczynką, usłyszałam jak moja mama mówi pewnego dnia do swojej koleżanki: moja mała Holi jest bardzo samodzielną dziewczynką. Nie do końca wiedziałam wtedy, co tak naprawdę kryje się za słowem "samodzielna". Byłam jednak pewna, że to coś naprawdę dobrego, bo ta duma, którą usłyszałam wówczas w głosie mojej mamy do dzisiaj dudni mi między komorami serca.

Nie mogę powiedzieć, że to te słowa sprawiły, że postanowiłam być w życiu samodzielna, ale skoro pamiętam je przez te wszystkie lata, to mogły się do tej postawy przyczynić.

Samodzielność to dla mnie drabina do osiągania sukcesów. Kiedy już je osiągnę, to mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że dokonałam tego sama. Że nie pięłam się po niczyich barkach.

Samodzielność to umiejętność formułowania własnych myśli. Bez niczyjej pomocy. Człowiek samodzielny to taki, który żyje po swojemu.

Samodzielność to odpowiedzialność za siebie i swoje decyzje. Zarówno te dobre, jak i te brzemienne w złe skutki.   

Czy samodzielność oznacza dla mnie, że nie potrzebuję pomocy? Nie. Proszę o pomoc, ale przewaznie wiem, że jeśli nie uda mi się jej uzyskać, to także dam sobie radę. 

Wkurza mnie, gdy kobiety (i mężczyźni) twierdzą, że samodzielność idzie w parze z samotnością. Nie wierzmy w to!

Bądźmy samodzielne! 

poniedziałek, 24 marca 2014

Flirtowałam - czy to już grzech?

Za każdym razem kiedy piszę lub wymawiam słowo "flirt", mam ochotę napisać "filtr". Ale nie o tym będzie ten tekst.

Flirtowałam! (smutne - chciałam napisać filtrowałam)

Flirtowałam, i to na poważnie! Choć ze świadomością, że nie powinnam. Mam nadzieję, że to przemawia za moim rozgrzeszeniem.

Flirtowałam z facetem, który pociąga mnie od zarania dziejów. Dotąd zawsze był zajęty. A gdy dostawałam wiadomość, że jest wolny, kiedy już się z nim spotykałam, okazywało się, że na nowo jest zajęty.
Teraz on jest wolny, a ja zajęta. Życie jest dziwne.

Spotkałam go w pubie, bo gdzież by indziej. Przywitał mnie jak serdeczną przyjaciółkę. Rozmawialiśmy długo, zanosiliśmy się śmiechem, wspominaliśmy stare czasy.

W pewnym momencie zorientowałam się, że niby normalnie poprawiam włosy, niby przypadkiem łapię go za ramię, niby naturalnie dotykam swojej szyi.

Ok, nie oszukujmy się - flirtowałam. Flirtowałam, będąc w związku. To jednak nie było najgorsze. Z jego ust padło pytanie, którego powinnam się spodziewać, a jednak się nie spodziewałam.

- Jesteś z kimś? - zapytał.

Miałam całe dziesięć nanosekund, żeby wybrać spośród trzech następujących odpowiedzi:
a) tak
b) nie
c) nie wiem

Jestem jednak wariatką i wybrałam odpowiedź, która nie powinna paść z moich ust.
- Nie rozmawiajmy o mnie - odparowałam, jak na wariatkę przystało.

Nie zrobiło to na nim specjalnego wrażenia. Do końca wieczora mówił o sobie.

Po skończeniu spotkania, zadzwoniłam do mojej przyjaciółki od spraw beznadziejnych.

- Flirtowałam z facetem, który nie jest moim facetem - wyszeptałam do słuchawki.
- I co z tego? - usłyszałam po drugiej stronie.
- Jak to co? Przecież to okropne! - zachłysnęłam się.
- Jeśli to był tylko flirt, to daj spokój. Każdy flirtuje.

Zamurowało mnie na dobre. Jak to każdy? Wy też?

czwartek, 13 marca 2014

Po pierwsze: kocham

Pamiętacie pierwsze "kocham" w Waszym życiu? Ale nie takie mamowe, tatowe lub babciowe. Tylko takie od brakującej połowy Waszego serca. Pamiętacie?

Ja nie.

Rozmyślam o tym od wczoraj. Nie pamiętam, ani kto był pierwszy, ani kto to był. Wcale nie było zbyt dużo pierwszych "kocham cię". Teraz już nawet nie pamiętam, czy niektórzy z tych, z którymi miałam przyjemność obcować na poziomie uczuciowym, w ogóle mnie takim zdaniem miłosnym uraczyli.

Coś mi się kołacze w pamięci, że jeden z moich "pierwszych chłopców" dał mi wymięty liścik, w którym było coś, co mogło być odczytane, jako "kocham cię".

Inny, trochę później, napisał mi, że mnie kocha podczas rozmowy w internecie. Nigdy jednak nie usłyszałam tego z jego ust. Skoro nie usłyszałam, to nie uwierzyłam.

Był też chłopak, który powiedział, że mnie kocha. Niestety powiedział to jedynie mojej koleżance. Też jakoś nie zawierzyłam tym słowom.

Wspominając sobie te "kochamciowe" wyznania, dochodzę do wniosku, że warto przyłożyć się do wypowiadania tych słów. A już po raz pierwszy, to szczególnie. Powinno być w tym coś czarującego, owianego mgiełką tajemnicy, magii i subtelności. To pierwsze "kocham" powinno dawać niedosyt i ogromne nadzieje na przyszłość. Powinno być niezwykłe, a przy tym nie za bardzo przytłaczające. Powinno być z przytupem, a zarazem powinno być intymne, kameralne.

Nie jest łatwo powiedzieć po raz pierwszy te dwa krótkie słowa, ale warto się postarać.

Dobranoc, kocham Was!

niedziela, 9 marca 2014

Rozkodowuję faceta-Polaka

Powzięłam sobie za marcowe zadanie zbadać i przeanalizować sylwetkę typowego faceta-Polaka. Poniżej prezentuję pierwsze wnioski, jakie udało mi się zgromadzić (konfrontuję je również z sylwetkę kobiety-Polki). 

Kim jest facet-Polak?
Jest bogiem, a przynajmniej jest pewien, że nim jest. W pewnym sensie ma rację, bo tak dobrze może się wieść tylko samemu stwórcy. Żyje w przeświadczeniu, że wszystko umie, potrafi, robi najlepiej, najszybciej, najdoskonalej. Jest alfą i omegą. Bezsprzeczną doskonałością. Istotą obdarzoną wszelkimi talentami. Twierdzi, że ma umiejętności, jakich jeszcze nikt nie posiadł.

Niemal każdy Facet-Polak jest przekonany o swym potężnym intelekcie. Wpada w samozachwyt nad swoim ciałem lub, jeśli ma ono jakieś mankamenty – nad fragmentami tego ciała. Gdyby był miejscem, pewnie wpisaliby go na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Większość z nich, gdyby tylko chciała miałaby już Nagrodę Nobla. Ale także złoty medal na olimpiadzie, Oscara za rolę pierwszoplanową, Pulitzera za znakomity artykuł o sobie samym i kilka innych nagród mniejszej lub większej rangi.

Na każdym kroku potrzebują nauczycielek i trenerek. Narkotycznie wręcz poszukują ich w swoim otoczeniu kobiet, aby dokładnie przejrzeć się w ich oczach i zobaczyć w nich swoje wspaniałe, dostojne oblicze. Oczekują, że kobieta wskaże im życiową drogę. W początkowym etapie tak zwanego rozwoju jest to matka, później rolę tę wypełnia dziewczyna, żona, kochanka, konkubina. Ich zadaniem jest tłumaczyć i perswadować, objaśniać i ułatwiać, uczyć i kształtować, wyrabiać pozytywne nawyki i dbać o nieustanny rozwój. 

Facet-Polak jest dzieckiem. I żadna, ale to absolutnie żadna kobieta nie ma prawa tego zmieniać. Ma natomiast bezwzględny obowiązek się nim opiekować i troszczyć się o niego. Ma go utrzymywać w przekonaniu, że bycie małym chłopcem jest w porządku. Ba! Jest seksi i kręci każdą kobietę. 


Czy bycie facetem-Polakiem jest złe?
Nie! Absolutnie nie. Najwyższa pora, aby kobiety Polki zaczęły się uczyć od facetów-Polaków. Aby wreszcie spojrzały na siebie, jak na zdolne, udalentowane istoty, które w życiu osiągnąć mogą naprawdę wiele. Aby wyzbyły się kompleksów i uwierzyły w to, że są piękne. 
Aby pozwoliły sobie na bycie spontanicznymi i radosnymi bez większych powodów. Aby także domagały się opieki i troski. A także wsparcia i pocieszenia. 


P.S. To pierwsze wnioski. Badam faceta-Polaka i kobietę-Polkę dalej. :)

czwartek, 6 marca 2014

Stworzyć szczęśliwy związek

Stworzyć szczęśliwy związek - odhaczyłam na liście rzeczy do zrobienia w życiu. Odhaczyłam i od razu się zawahałam. A jeśli coś się popsuje? A jeśli znudzimy się sobą? A jeśli mnie zdradzi? A jeśli przestaniemy się przyjaźnić? Kurde blade, ciężko tak odhaczyć definitywnie taką kwestią. Za dużo znaków zapytania. Podreptałam do faceta w celu przedstawienia mu tego wszystkiego. Nie było łatwo. 

- Co za lista? Co odhaczyć? Kto się znudzi? Kto zdradzi? Co ty mówisz? Oszalałaś?! - dopytywał on. 
A ja swoje. 

I tak dobrych kilkadziesiąt minut. Kiedy obydwoje byliśmy już mocno wyczerpani tematem, on zaczął bardzo spokojnym głosem: - Gwarancji nie ma, ale przecież jest super. Nie można zakładać, że przestanie być super. Trzeba o to dbać - skwitował. 

Użył słowa klucz: "dbać". Uwielbiam dbać, sprzątać, porządkować, troszczyć się i mieć na uwadze, stąd moja wielka radość na te słowa. Pomyślałam sobie, że związek jest jak roślina, jak zadbana cera, jak porządek w szafie. Trzeba o niego dbać i wtedy może się udać.  

Uspokojona wróciłam do mojej listy. Dopisałam "dbać o związek". 

niedziela, 2 marca 2014

Lektura za siedem złotych - kobiety przeczytajcie!

"Dziewczyna do wszystkiego" to tytuł książki, którą kupiłam kilka miesięcy temu w centrum Poznania, w księgarni sprzedającej ksiązki za kilka groszy. Ten egzemplarz kupiłam za równe 7 złotych. Zazwyczaj czytam takie książki w podróży, bo nie wymagają zbyt wiele uwagi, a jednak odwracają uwagę od nudnych i powtarzających się widoczków za oknem pociągu lub auta.

Ta książka również nie wymagała ode mnie zbyt wiele uwagi, ale okazało się, że nie jest głupim czytadłem. Annette C. Anton, autorka książki w zgrabny sposób zebrała kobiece błędy, które sprawiają, że często kilka lat klęczymy w blokach startowych, nie umiejąc ruszyć z miejsca.

Książka "Dziewczyna do wszystkiego" wciągnęła mnie bez reszty. Chciałam, jak najszybciej dowiedzieć się, ile jeszcze błędów popełniam. A także ile z tych błędów pokrzyżowało mi do tej pory dokonanie zmian swojego życia na lepsze.

Okazuje się, że stereotypy, w obecności których się wychowywałam, oczekiwania otoczenia, opinie bliskich mi kobiet sprawiły, że nie zawsze potrafiłam dbać o swoje.

To nie jest lektura, z której dowiadujemy się, że kobiety są biedne, bo mają gorzej niż mężczyźni. To książka, która posługuje się ciekawymi przykładami. Przykładami, z którymi większość z nas (niestety!) może się identyfikować.

Książka ma być drogowskazem dla pań chcących osiągnąć sukces w biznesie. Poszłabym dalej, poleciłabym je wszystkim kobietom. Bez względu na zawodowe plany, wiek, czy zainteresowania.

piątek, 28 lutego 2014

Uśmiech perfekcyjnej

Kiedyś marzyłam o tym, żeby być perfekcyjną dziewczyną dla swojego faceta. Taką na medal. Najlepszą pod każdym względem. Byłam, więc zawsze troskliwa, czuła i opiekuńcza jak matka. Prałam, sprzątałam. Piekłam ciasteczka. Włosy czesałam tak, jak on lubił. Jego rodzicom prawiłam kmplementy o tym, że mają piękny ogród. Byłam punktualna. Miałam porządek w torebce. Słuchałam muzyki, którą on mi polecił.

Aż w końcu coś pękło. Coś się skończyło. Padłam na twarz. tak strasznie wykończył mnie mój perfekcjonizm, to stawanie na rzęsach, to bycie najlepszą dla niego.

Powiedziałam "dość!" i okazało się, że nic złego się nie stało. Słońce nadal wschodziło co rano, koty dalej budziły mnie cichym pomiałkiwaniem, a on dalej był moim facetem, choć już nie byłam idealna.

Po pewnym czasie usłyszałam nawet, że jestem lepsza niż za czasów bycia perfekcyjną. - Częściej się uśmiechasz - powiedział do mnie facet.

Szczerze mówiąc, to dopiero wówczas miałam czas być naprawdę szczęśliwą i uśmiechniętą. Nie marnujcie czas na perfekcjonizm. Marnujcie go na śmiech.

wtorek, 25 lutego 2014

Słodkie pocałunki, acioto i nia-mioty

- Dzieci Cię lubią - słyszę od moich koleżanek, które powiły już bobasa, a nawet kilka bobasów. Wiem, że tak mówią w jednym celu, aby zainspirować mnie do zmajstrowania kolejnego różowego bobo. Na razie temat tworzenia potomka zostawiam na później, ale dzieci lubię. 

Z dwójką fajnych dzieciaków spędziłam ostatnio kilka dobrych godzin. Był to fajny czas. Zauważyłam - z dużą satysfakcją - że ja nauczyłam się w tym czasie więcej niż pozostawione pod moją opieką maluchy. 

Czego uczą nas dzieci? 

Po pierwsze, że nie warto pamiętać. Dziecko często się irytuje, złości, ale wystarczy mignąć mu przed oczami czymś kolorowym, ładnym i innym, aby w sekundę zapomniało, o co była ta złość. Dziecko nie rozpamiętuje i nie kalkuluje

Po drugie, dzieci pokazują nam, że świat jest niezwykły. Dziecko jest ciekawe świata. Maluch patrzy na moją broszkę i pyta szczerze zainteresowany "a cio to?". Jego oczy podczas zadawania tego pytania są zuchwale ciekawskie. I ja już wiem, że na jednym "acioto" się nie skończy. Dzieci doskonale znają zasadę "nie ma głupich pytań, są tylko głupie odpowiedzi". 

Po trzecie, dzieci uczą nas, a właściwie przypominają nam, że śmiech to zdrowie. Znacie to miejsce pomiędzy brzuchem, a żebrami? Wystarczy przyłożyć dwa palce do tego miejsca, a dzieci już zaczynają się śmiać. Jeśli zaczniemy wywijać palcami, to czkawka od śmiechu murowana. Kiedy ostatnio my-dorośli śmialiśmy się tak, że myśleliśmy, że nasz brzuch pęknie, a szczęka odpadnie? Dla dzieci takie śmianie się na całego to norma. (z łaskotkami trzeba uważać, u dzieci śmiech i pęcherz są jakby kompatybilne - sprawdziłam) 

Po czwarte, dzieci uczą nas, że małe rzeczy mogą być wielkimi rzeczami. Kiedy bawiłam się ze wspomnianymi już dzieciakami, w pewnym momencie powiedziałam: a może zrobimy namiot z koca? Reakcja była taka, jakbym powiedziała co najmniej "wygrałam milion złotych, możemy zwiedzić kawał świata". Do dziś brzęczą mi w uszach radosne okrzyki "ciocia nia-miot!". 

Po piąte, dzieci przypominają nam, że okazywanie uczuć nie jest trudne. W to miłe popołudnie, które spędziłam z dziećmi, zostałam obcałowana na milion sposobów. Były buziaki słodkie, pachnące kakao, lekko lepiące się, ale słodkie. Były całusy na lekkim fochu, po odebraniu pilota od telewizora. Był nawet buziak w kolano, kiedy niefortunnie potknęłam się o pudło z klockami - dzieci też potrafią być czułe i troskliwe. 

Po szóste, dzieci pokazują nam, jak pojemny jest ludzki i umysł i ile rzeczy może zapamiętać. Chcąc być dobrą ciotką, postanowiłam na samym początku: "żadnych przekleństw". To było trudne. Chcąc móc jednak choć trochę sobie ulżyć, postanowiłam używać przekleństwa mojej babiczki, która używa w chwilach grozy klątwy "o cholipka" (moja babcia to dama). Dzieci, którymi się zajmowałam szybko podłapały tę cholipkę. Ich rodzice nie byli zachwyceni.    

 
Zarówno powyższy tekst, jak i ten rysunek dedykuję wszystkim mamom, które znam, a które podziwiam. Oraz ich wspaniałym dzieciom, które uczą mnie, jak żyć, żeby było ciekawie. 

sobota, 18 stycznia 2014

Szczęście i jeszcze raz szczęście!

Wracam po długiej przerwie. Wracam ze śpiewem na ustach, ponieważ jestem szczęśliwa! Nie, nie wygrałam na loterii, nie zakochałam się na nowo, nie byłam w Peru, ani nie odnalazłam Narnii.
Zamiast tego poznałam człowieka (niezwykłego człowieka), który wyjaśnił mi, jak być szczęśliwym. Okazało się, że cały czas byłam szczęśliwa, tylko chwilami kompletnie wylatywało mi to z głowy. Czym zatem jest szczęście? 
Według mojego autorytetu ds. szczęścia, na to uczucie składa się kilka czynników:

1. Samoakceptacja. Czym bardziej siebie lubisz i akceptujesz, tym bardziej szczęśliwy jesteś. Sprawdź to, zanim powiesz, że nie masz powodu, żeby polubić samą siebie. 

2. Realizacja własnych planów i zamiarów. Najlepiej zacząć od małych celów i stopniowo powiększać ich zasięg. Spełnianie marzeń to intensywna, ciężka praca, ale warto popracować. 

3. Dystans do świata. Kto powiedział, że wszyscy muszą nas lubić? Że zawsze musimy pięknie wyglądać? Że codziennie musimy szczerzyć zęby w uśmiechu? Luzu, więcej luzu.

4. Zdrowie. Nikt nam go nie da, ale jeśli je mamy - cieszmy się i dbajmy o nie. Jesli nam go brakuje, walczmy o nie.